/

Don’t mess with Texas!

17 minut czytania

Czy jazda na rowerze w Austin, stolicy Teksasu może być ciekawa? Raport specjalny dla Magazynu ETNH prosto z Austin w Texasie o tym jak się tutaj jeździ ale nie tylko. Przekażę wam rąbek wiedzy o tym jak należy się przygotować do takiej atrakcji bez względu na miasto, w którym wylądujecie. 

Uściślając powyższe, tym razem chodzi o rower szosowy, ponieważ z góry założyłem, że będzie on najlepszym wyborem, z uwagi na rozległość terenów zabudowanych, betonową infrastrukturę i ukształtowanie terenu. Planując jednodniowa jazdę bez dobrego przygotowania nie ma szansy na wycieczkę poza miasto i spotkanie z szutrem. Poza tym jak najlepiej w krótkim czasie i bez zbędnej logistyki zobaczyć spory kawałek takiego miasta jak Austin i jemu podobnych, jak nie z siodła?

Przygotowania

Zwyczajowo kiedy w miejscu, do którego się wybieram potencjalnie istnieją warunki na rower, zabieram ze sobą ma wszelki wypadek minimum wyposażenia, które nie waży na całości bagażu tzn. spodnie i koszulka, reszta może być mniej istota. Buty sportowe wystarczą na płaskie pedały, a nawet mogą być lepszą opcją jeżeli mamy zamiar coś zwiedzać, kask można wypożyczyć, często jest też w pakiecie.

Drugi element przygotowań to mały przegląd lokalnych wypożyczalni, po pierwsze dlatego że nie wszystkie oferują sprzęt sportowy do dłuższej jazdy, a po drugie ceny są bardzo zróżnicowane. Co stan to obyczaj, w jednym miejscu koszt wypożyczenia rowerowego może sięgać nawet $140 za dobę gdzie indziej zmieścisz się w $50. Taka też miła niespodzianka spotkała mnie w Austin w namierzonej wypożyczalni i sklepie rowerowym #MellowJohnnys na rogu Nueces i 4th Street, gdzie za $50 dostałem karbonową szosę Treka, z podstawową grupą 105. Obsługa mega! Człowiek, który przygotowywał rowery znał się na rzeczy i dopasował je możliwie najlepiej pod nasze parametry. Należy też pamiętać, że w tym okresie, co by nie powiedzieć zimowym jest zdecydowanie łatwiej wypożyczyć rower przychodząc z ulicy, ale w pełni sezonu raczej należy zaplanować taką akcję z wyprzedzeniem, większość jest dobrze zdigitalizowana i umożliwia załatwienie rezerwacji bezpośrednio ze strony internetowej. Uwaga! Zgodnie z informacją jaką my otrzymaliśmy przy wypożyczaniu rowera, pod żadnym pozorem nie należy zostawiać rowera nawet na chwilę, ponieważ prawdopodobieństwo, że go ukradną jest prawie stuprocentowe! Po krótkiej rozmowie, okazuje się, że kradzieże rowerów, w okresie pandemii COVID, stały się codziennością, brzmi znajomo?

Planowanie trasy

No dobra, to co jak już mamy rower gotowy do jazdy, pogoda dopisała i chcemy doświadczyć lokalnej przygody? tutaj opcji jest kilka, a zależą głównie od tego czy naszym celem jest zwiedzanie czy eksploracja lokalnych tras rowerowych i poznawanie okolicy. Zaplanowanie trasy umożliwiającej zwiedzanie najważniejszych atrakcji jest według mnie zdecydowanie łatwiejsze ponieważ z reguły – tak jest też w przypadku Austin – jest ich kilka i przez ten pryzmat naszym zadaniem będzie umiejętne połączenie ich w odpowiedniej kolejności wybierając dogodną dla nas trasę i dystans. Druga opcja – moja, ponieważ zwiedzanie mam już za sobą, to nastawiłem się na trip rowerowy po mieście bez szczególnego celu, takie „just ride and watch”, tutaj ciężko powiedzieć czy rysując palcem po mapie trafimy na bardziej lub mniej ciekawe widoki, ale na szczęście kraj taki jak Stany Zjednoczone, jest dla nas europejczyków na tyle egzotyczny, że nawet zwykłe rzeczy powodują u nas co najmniej zaciekawienie.

Jak zaplanować taką trasę? W pierwszej kolejności proponuję popytać ludzi w wypożyczalni, zazwyczaj nie są to osoby z przypadku, jeżeli macie możliwość to warto skorzystać z map tras rowerowych – większość dostępna także w wypożyczalni, ostatnia opcja to nasze ukochane aplikacje, takie jak strava, garmin lub komoot.

W aplikacjach obrze widać jakie odcinki są najczęściej uczęszczane i czy są tam wyznaczone trasy rowerowe. Pod uwagę należy także wziąć lokalne warunki atmosferyczne i tutaj pierwsza zmienna to temperatura w przypadku Austin w Teksasie, dobowa różnica temperatur w okresie zimowym może wynieść nawet 20 stopni, gdzie dolna granica w nocy może zejść nawet poniżej 0. W ciągu dnia, w tym okresie sensowny slot z temperaturą powyżej 10 stopni celsjusza, to godziny 10:00 rano do 17:00 po południu, poza tymi godzinami robi się dość chłodno, z pewnością odczuwalnie. Drugi aspekt to sama kwestia długości dnia, nie zapominajmy że w okresie zimowym tutaj także słońce wschodzi później i szybciej zachodzi. Jeżeli potraktujecie poważnie te dwie zmienne to z pewnością wpłynie to długość waszej wycieczki rowerowej i nawet jeżeli jesteście w stanie pedałować przez setki kilometrów to raczej takich warunkach bym się na to nie nastawiał, tym bardziej, że jazda w ruchu drogowym przy takiej infrastrukturze skutecznie ograniczy wasze wyniki dotyczące średniego tempa. Oczywiście wszystko się zmienia kiedy wybierzecie się w te okolice w okresie letnim, rzekłby diametralnie w drugą stronę co także skutecznie może ograniczyć wasze wyczyny, na przykład temperatura powyżej 30 stopni.

Na koniec najważniejszy aspekt wycieczek rowerowych, praktycznie dotyczy każdego większego miasta w US, planując swoją trasę warto choćby minimalnie zapoznać się z informacją na temat dzielnic, do których nie powinniście się zapuszczać! Naprawdę w tym kraju – nie tylko w Austin, gdzie ostatecznie tragedii nie ma – warto zweryfikować czy dana dzielnica jest bezpieczna czy nie, wierzcie mi można się nieźle wpakować a to że was jedynie okradną będzie darem niebios.

Kilka pomocnych informacji

Zanim przejdę do relacji z mojej trasy to warto wspomnieć trochę o tym jak się jeździ rowerem po większości miast w US. Otóż znajduje tu zastosowanie stare powiedzenie „to zależy”, przede wszystkim zależy od tego czy to jest większe czy mniejsze miasto, w większych miastach rower jest znacznie popularniejszym środkiem transportu a nie tylko formą aktywności. Z tego powodu infrastruktura rowerowa, taka jak ścieżki rowerowe – często też w postaci wydzielonych pasów dla rowerów – jest dużo lepiej utrzymana i zaplanowana, niestety w mniejszych miejscowościach już tak różowo nie jest, ale w takich miejscach można połączyć się w bólu z pieszymi, których raz jest niewielu a do tego nie za bardzo mają gdzie się przemieszczać jeżeli nie obawiają się wędrować wzdłuż jezdni – powód jest prozaiczny: brak chodników.

Drugi ważny aspekt pedałowania w tym kraju to kultura kierowców, czy mówiąc bardziej profesjonalnie: pozostałych uczestników ruchu, tutaj można powiedzieć jedno: po godzinie jazdy w zatłoczonym mieście, często po drogach, które nam przypominają autostrady, wiesz, że możesz czuć się bezpiecznie. Jeżeli jako rowerzysta stosujesz się do zasad i nie robisz nic szcególnie głupiego to cała reszta uczestników ruchu jest ci bardzo pomocna, często jeżeli chcesz się włączyć do ruchu ustąpią ci pierwszeństwa uprzejmie machając ręką, albo poczekają cierpliwie jeżeli potrzebujesz więcej czasu na start ze świateł. Na kierowcach samochodów się nie kończy, można powiedzieć, że to typowa amerykańska kultura ale niemal każdy pieszy mijamy po drodze nie omieszkał po nawiązaniu kontaktu wzrokowego kiwnąć głową i pozdrowić cię szerokim uśmiechem, jeżeli nawet jest to standard to wolę tak, aniżeli naszych krajan, którzy z reguły, mało kogo pozdrawiają o ile nie obrzucają obelgami. Kilka słów na temat podstawowych różnic w organizacji ruchu, pierwszym są skrzyżowania równoległe, z czterema znakami stopu (four stops), tutaj rowerzystę i kierowców samochodów obowiązuje taka sama zasada, kto pierwszy dojedzie do skrzyżowania ten pierwszy z niego rusza takie FIFO. Druga różnica (kiedyś stosowana u nas) to na czerwonym świetle – o ile nie ma oznaczenia, które to zmienia – można skręcać w prawo, na co warto zwrócić uwagę ponieważ względem tego, często wyznaczane są pasy do odpowiedniego kierunku jazy, także te przeznaczone dla rowerów. Generalnie całość jest bardzo dobrze, a nawet wybitnie oznaczona, także jeżeli coś pójdzie nie tak, to w większości przypadków, będzie to wynikać z naszej własnej ignorancji.

Dzień pierwszy – pierwsze koty za płoty!

Pogoda nam sprzyja, po wszystkich formalnościach jest już około godziny trzynastej a na termometrze jest 21 stopni – uwaga! w nocy było 2 stopnie. Ponieważ nasze lokum jest dość blisko centrum to uznałem za najlepszym pomysłem na początek, będzie zrobić sobie wycieczkę na północ i południe od centrum i rzeki Colorado, co okazało się dość ciekawą opcją. Cel na kolejne kilka godzin to pokonanie około 50-60 km, ruszamy i włączamy się szybko do ruchu na 1szej ulicy (1st St) przy której znajduje się nasze condo – mieszkanie w szeregówce, początkowo niepewnie szczególnie na większych ulicach – a tutaj prawie każda jest większa od nam znanych, w US funkcjonuje powiedzenie, że Teksas jest największy i ma wszystko większe aniżeli pozostali, jedynie ludzie z Alaski się z tym nie zgadzają. Z uwagi na pragmatycznie zaprojektowany układ przecznic, możemy łatwo zmienić bardziej ruchliwą drogę w jedną z pobocznych i spokojniejszych takich jak południowa 5ta ulica (S 5th St), często taki manewr się opłaca ponieważ z reguły te uliczki mają więcej uroku, nawet w centrum miasta (downtown) – np. Rio Grande. Jedziemy na południe, staramy trzymać się mniejszych i niezatloczonych ulic, z 5tej skręcamy w lewo na Banister Ln i po paru przecznicach jeszcze raz w Southridge Dr która dojeżdża do Clawson Rd. Wędrujemy po oklicy praktycznie pustymi uliczkami takimi jak Cinnamon Path i finalnie lądujemy przy większej i naprawdę zatłoczonej S Lamar Rd, tutaj decydujemy się zawrócić i poszukać szczęścia dalej na południa. Po drodze trafia się nam kilka ciekawych miejsc jak dzielnica South Lamar, czy Sweetbriar, ale też mniej ciekawych takich jak Banister Heights, czy Westgate. Naprawdę ciężko to ocenić jednoznacznie, ale zwyczajnie niektóre okolice w moim mniemaniu, zdecydowanie lepiej wyglądały pod kątem zabudowy czy parków a niektóre, niekiedy nawet dość nieprzyjaźnie. Kilkaset kolejnych metrów pokonujemy w pobliżu dużych węzłów komunikacyjnych, autostrad, niestety często też można spotkać siedliska bezdomnych na przykład na wysokości Vicroty Dr, co dla nas nie jest częstym widokiem w Polsce, może to głupie ale lekko przyspieszamy, komfortu nie ma. Wskakujemy na S Forest Dr i przebijamy się do typowego amerykańskiego osiedla na przedmieściach, pokrojonego sprawnie ulicami, jedziemy wśród domostw, gdzie zawsze urzeka nas klasyczne podejście w ich zabudowie, nie ma płotów otwarte podjazdy innymi słowy z przodu otwartość, z tyłu domostw strefa prywatna. Spoglądam na mapę i zauważam dłuższy rowerowy ślad na Strava, nie zastanawiamy się długo i skręcamy w ulicę Vinson Dr, wtrakcie jazdy zauważam, że coś mi ta cieniutka oponka z tyłu zaczyna pływać, ostatecznie po kilku próbach pompowania, okazuje się że trafił mi się kapeć i trzeba wymienić dętkę, zatrzymujemy się i rozpoczynamy wymianę. Saszetka podsiodłowa ma wszystko czego nam potrzeba, nową dętkę, łyżki i naboje do pompowania, 20 min i jesteśmy powrotem w akcji. 

Na szybko liczę pozostały nam w tym dniu czas i decydujemy się na powrót w stronę centrum, naszą południową pętelkę kończymy dojazdem do centrum i naszej kwatery, dość ruchliwą ale wyposażoną na całej długości w pas dla rowerów, Congres Avenue, która kończy się w samym sercu Austin czyli u wrót kapitolu! Ale zanim tam dotrzemy wskakujemy na małe co nieco. Pojedzone, można jechać dalej, na dalszą część zostaję sam, wracam na Congres Ave i cisnę w stronę Kapitolu, piękna budowla jest widoczna coraz lepiej, aż finalnie ukazuje się w całej swojej okazałości, jak będziecie realizować wariant zwiedzania to jest kategoria „must” w przewodnikach, a w środku robi jeszcze większe wrażenie. 

Przystaję na fotkę i nadążanie planuję dalsze kilometry, korzystam ze Strava i staram się wybierać te ścieżki gdzie są oznaczone trasy (pasy) rowerowe oraz tam gdzie znajduję ślady pozostawione przez innych rowerzystów. Kolejny odcinek na północ wytyczony, przemierzam okolicę niczym ninja, choć na skrzyżowaniach dalej czuję dyskomfort, wadą tego amerykańskiego pragmatyzmu i zabudowy w układzie przecznic, jest to że z reguły są to skrzyżowania „4 stops”, równorzędne i oznacza to częste przystanki. Jadę wzdłuż ulicy Guadalupe i Speedway aż na zegarku wybija godzina 16:30, oznacza to że została mi jakaś godzinka z małym zapasem na powrót na kwaterę za dnia, szybka matematyka utwierdza mnie w przekonaniu, że czas szukać drogi powrotnej. Znajduję ścieżkę przy ulicy Shoal Creek i udaję się w tym kierunku, okolica fajna, zielona, niska zabudowa, na ścieżkach oprócz rowerzystów (kilku) spotykam biegaczy, których jest znacznie więcej. Z Shoal Creek dołączam ponownie do ulicy Guadelupe, to nie przypadek, ponieważ jest dość długa, z niej skręcam w Rio Grande, deko mniejsza, urokliwa ulica boczna, 2 przecznice od Guadelupe, która ciągnie się przez całe centrum, aż do rzeki Colorado. Rzekę pokonuję mostem, którym ciągnie się 1sza ulica (1st St) a zaraz za nim po południowej stronie rozciąga się piękny park, który zauważyliśmy już wcześniej, słońce ma się ku zachodowi a do kwatery zostały maks 2 km, więc nie zastanawiam się i korzystam z okazji żeby przyjrzeć się z bliska. 

Ludzi tutaj co niemiara, pogoda robi swoje, od razu widać różnicę w korzystaniu z takich miejskich przybytków, ciśnie mi się na usta, określenie „everything about living not being” (wszystko na temat jak żyć a nie tylko być). Kręcę się chwilę po parku cykam fotki jak Japończyk i ruszam w kierunku kwatery, zaraz po tym jak zachodzi słońce, temperatura spada bardzo szybko i naprawdę idzie to odczuć, docieram na miejsce i zamykam rumaka w stajni.

Dzień drugi – zaskoczenie!

Wstaje nowy dzień, a ja razem z nim, jest godzina 7:00 rano i niestety prognoza pogody tego dnia nie pozostawia złudzeń – będzie słonecznie, ale zimno… lub jak kto woli znacznie zimniej niż dnia poprzedniego. O 10:00 na termometrze powinno pokazać się 10 stopni więc biorąc pod uwagę, że do 13:00 trzeba zwrócić rowery, zostało jeszcze kilka godzin na przejazd ulicami Austin. Tym razem postanowiłem uderzyć w kierunku wschodnim, mimo, że dobrze sprawdziła się wczorajsza metoda śladami ścieżek i śladów (segmentów) pozostawionych przez innych rowerzystów na Strava, ty razem wspomagam się narzędziem Garmin Connect, gdzie podaję długość trasy, kierunek geograficzny, a to ustrojstwo podpowiada najlepszą (?) trasę na rower szosowy. Z uwagi na średnie tempo 17km/h, które jak na szosę jest raczej przestępstwem i limit czasowy, uznałem, że bezpiecznie będzie przejechać ok 35 km.

Widok zaplanowanej trasy napawa mnie optymizmem, gdyż jest znacznie bardziej zielono w dalszej części trasy aniżeli wczoraj, po chwili przygotowań jestem gotów do drogi! Ruszam znajomą trasą i włączam się do ruchu na Congres Ave, pnę się do góry w kierunku Capitolu z poczuciem jakbym był już lokalesem, który jeździ tą drogą codziennie do pracy. Tak się rozmarzyłem, że minąłem zjazd w 4tą ulicę (4th St) o jakieś 3 przecznice, koryguję kurs i zmierzam z powrotem w jej kierunku, nie jest łatwo bez ciągłej nawigacji czy widoku mapy, to już chyba przyzwyczajenie albo nawet uzależnienie od technologii. Z 4tej ulicy mam według planu wskoczyć na 5tą i na jej końcu, po jakichś 2,5 km, skręcić w prawo w Shady Lane, generalnie jadę wzdłuż torów kolejowych, okolica raczej przemysłowa, niewysoka zabudowa a wkoło głównie warsztaty samochodowe i inne małe firmy. Mniej więcej w połowie jazdy 5tą ulicą, moją uwagę przykuła przyczepa z reklamą Mobile Bicyle Workshop, no i cóż zrobić, fotka musi być. 

Zatrzymuję się na chwilę, załatwiam sprawę, przy okazji sprawdzam czy się trzymam trasy, chyba nie jestem przekonany, że to co zaproponował Garmin to najlepsza opcja na wycieczkę rowerową, pomimo, że trasa naprawdę jest wolna od samochodów. Daję mu jeszcze szansę i jadę dalej, dotarłem do Shady Ln i po chwili eksploracji skręcam w prawo, okolica wcale nie robi się lepsza, po jakichś 500 metrach natrafiłem na piękne drewniane rzeźby, ekspertem nie jestem ale przypominają indiańskie. Rozpędziłem się i wjeżdżam przez otwartą szeroko bramę, na większy plac gdzie jest ich więcej, w ostatniej chwili zauważając tabliczkę „Private property – keep out”, ups… myślę sobie – „to jest Teksas gościu, nie warto umierać dla jednej fotki więcej”, robię zdjęcia tego co na zewnątrz, po czym cały i szczęśliwy ruszam dalej. 

Zerkam na mapę i według wszelkich znaków na niebie i na ziemi za ok 500m powinienem skręcić w ścieżkę rowerową, która ciągnie się przez jakiś lokalny park, ponieważ już kilka takich zaliczyłem, nie zakładam żadnej rewolucji. No to się pomyliłem, co do Garmina i rewolucji! Otóż jak tylko zjechałem w Southern Walnut Creek Trail, oczy otwierają się mi tylko szerzej, jadę i nie mogę się nadziwić: trawa, pięknie przygotowana betonowa ścieżka, mostki, wkoło zieleń, jest super! 

I naraz po kolejnych 500m czar pryska, docieram do małego osiedla przy Stuart Circle, myślę sobie no cóż za piękne żeby było prawdziwe, nie zaraz, to nie koniec! Przecinam Jain St i znowu jestem na ścieżce, która ciągnie się – uwaga?! Przez kolejne 12 kilometrów, to jest jakiś obłęd, jadę i uśmiech nie schodzi mi z twarzy, mijam głównie biegaczy, piękne widoki, ja bym był zupełnie w innym miejscu aniżeli 15 min wcześniej, nie mniej ni więcej tylko druga strona lustra rodem z Alicji w krainie czarów. 

Przemierzam kolejne kilometry, co jakiś czas przystaję na fotki, po kilku kilometrach widzę na jednej z dróg dojazdowych, samochód i kolesia w stroju kowboja, który trzyma jakiś przedmiot w rękach. W pierwszej chwili pomyślałem – z uwagi na to, że samochód to biała ciężarówka/pickup – że coś naprawia, ale z bliska widać już lepiej, że facet ma w rękach nic innego aniżeli gitarę! Po pytaniu o to czy mogę mu zrobić zdjęcie i krótkiej dyskusji, wyszło na to, że w środku dnia wyskoczył sobie na chwilę się zrelaksować, na gitarze gra od 5 lat, wcześniej tłukł na perkusji. Serdecznie przywitał mnie w Teksasie i zaoferował bezinteresownie pomoc w znalezieniu żony, która dobrze o mnie zadba… nakarmi itd. 

Ok czas w drogę, ruszam krajobraz się nie zmienia, po jakimś czasie i kilku kilometrach mijam pola golfowe i pracowników poprawiających zdewastowane oznaczenia ustawione bezpośrednio przy ścieżce, ostrzegające, że nie można korzystać z dobrodziejstw ich biznesu bez pozwolenia, a po chwili grupkę nastolatków, którzy chyba o to nie dbają i używają do woli przy jednym z dołków bynajmniej piłką do golfa. Ostatni odcinek, przynajmniej w moich planach, ciągnie się przez kilka kilometrów pod górę, co mnie cieszy, ponieważ płaskie robi się już nudne, na koniec mijam rowerzystę, który pozdrawia mnie uśmiechem. Wow to było coś! Z pewnością się tego nie spodziewałem i na pewno ta ścieżka zapadnie mi w pamięci na długo, przede wszystkim dlatego, że teraz mogę z czystym sumieniem polecić taki trip każdemu kto się w te strony wybierze. Spoglądam na zegarek, który pokazuje, że czas już zmierzać do celu, tak żeby bezpiecznie bez zbędnego pośpiechu dojechać do wypożyczalni i zwrócić rowery w założonym czasie, została mi godzina z dwudziestominutowy zapasem. Zatrzymuję się analizuję dalszą trasę i wyznaczam sobie dwie kolejne drogi, którymi będę kontynuował moją wycieczkę ulicami Austin, wpierw skręcam ze ścieżki w Daffan Gin Road, bardzo krótki odcinek, który kończy się skrętem w prawo w Old Manor Road. Po około czterech kilometrach, mijam osiedle rodem z amerykańskich filmów, gdzie każdy ma taki sam dom, a przynajmniej podobny, samochody zaparkowane na podjazdach, szerokie wewnętrzne ulice i kosze na śmieci ustawione prawie tak samo pod każdym domem. Oczywiście daję po hamulcach i zapuszczam się do środka, warto poświęcić 5 min i doświadczyć tego z bliska. 

Chwilę później, wracam na drogę Old Manor, którą dojeżdżam do Springdale Road, a ta zamienia się następnie w Manor Road, która jest już większą i bardziej ruchliwa od tych, którymi do tej pory jeździłem, przez chwilę, w pobliżu węzła komunikacyjnego, czułem się jakbym wjechał u nas na drogę ekspresową albo autostradę rowerem – nic ekscytującego a nawet mało zabawna sytuacja. O dziwo po kilkuset metrach znajduję na niej wydzieloną – dosłownie, palikami – ścieżkę rowerową, a po chwili szerokość całej drogi w obydwa kierunki ruchu nieznacznie się zmniejsza, co jest mniej przytłaczające. 

Sprawdzam kilkakrotnie zatrzymując się po drodze ale wychodzi na to, że trzymając się tej drogi dojadę praktycznie do końca, co też okazuje się prawdą i przez kolejne 11 km nie zmieniam drogi a następnie po paru końcowych manewrach ulicami Dean Keeton St, Nueces St i opisywaną wcześniej Rio Grande docieram do celu, czyli sklepu i wypożyczalni #MellowsJohnys. Zwracam rowery i „rozliczam” się z wyposażenia, pracownik nic szczególnego nie sprawdza, bardziej interesuje go czy jestem zadowolony i czy wszystko było w porządku, ile przejechałem itd. Podpytuję gdzie mogę umieścić naklejkę klubową ETNH.CC, on bez wahania wskazuje mi miejsce i w zamian wręcza mi ich własne. Tak kończy się moja wycieczka rowerowa w Austin.

Człowiek na codzień związany z technologią IT, wsiadł na rower kilka lat temu i już na nim został! Ultra imprezy traktuje po macoszemu, ale poświęca wiele uwagi eksploracji oryginalnych miejsc. Zaskakuje nas swoimi oryginalnymi poczynaniami, które przekuwa w ciekawe historie.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Poprzednia hstoria

Wataha Ultra Race – relacja z imprezy

Następna historia

Beskidzki Zbój – słonina, cebula i samogon

Ostatnie autora

0
Would love your thoughts, please comment.x