/

Sardynia all exclusive

8 minut czytania

Polka spotkana pod sklepem słysząc rodzinną mowę stwierdziła krótko: „Macie szczęście, normalnie o tej porze roku jest chłodniej i dużo pada!”. Siedząc pod wielkim znakiem Euro Spin ze zrozumieniem pokiwaliśmy głowami, niespcjalnie narzekając, myśląc o tym, że zaledwie za godzinę rozłożymy się na plaży, gdzie zaplanowaliśmy nocleg. Koniec października na Sardynii da się lubić!

Falstart

Mógłbym powiedzieć, że początki pomysłu, by jechać na Sardynię, giną w pomrokach dziejów, ale tak nie jest! Gdzieś w okolicach przedwiośnia 2022 Michał (instagram.com/etnh.cc) stwierdził, że jego kolega jedzie popracować na tę wyspę i chyba się z nim zabierze. Przynajmniej na kilka tygodni. Wówczas z różnych względów – m.in. rozkręcania ETNH! – plan nie wypalił, ale co się odwlecze to nie uciecze. Kolega Michała finalnie przesunął wyjazd na jesień, więc mogliśmy do niego wrócić. Kasia (instagram.com/katarzyna.szlezak) w tzw. międzyczasie, po pokonaniu The Komoot Torino Nice Rally, szukała kolejnego wyzwania i zupełnie przypadkiem trafiła na Komoocie na gotowy plan wyprawy Trans Sardenya Tristana Bogaarda. Kolejne macanie za pomocą googla przyniosło opis wyprawy tegoż na bikepacking.com. Klocek do klocka i decyzja została podjęta – jedziemy na Sardynię!

Pierwotna trasa Tristana

Transport

Nasz pierwotny plan zakładał od razu, że będzie to wyjazd bikepackingowy i budżetowy (co często się ze sobą łączy). Oraz ograniczony czasowo, na całość mogliśmy poświęcić od pięciu do siedmiu dni. Z tego też względu odpadł od razu samochód, jako środek transportu (czas jazdy to ok. 30 godzin), a dodatku jesienią można tanio i szybko na Sardynię dolecieć Ryanairem, np. bezpośrednio z Krakowa do Cagliari w niewiele więcej niż 2 godziny. Same bilety kosztowały nas ok. 600 zł, kolejne 1200 przewóz rowerów w torbach.

Finalnie wybraliśmy wylot w poniedziałek wieczorem i powrót w niedzielę rano, na miejscu zostało więc pięć dni. Był też pomysł, by rowery wróciły samochodem wraz z Michałem, ale okazało się to zbyt skomplikowane. Nie pozostało więc nic innego, jak zadbać o przechowanie toreb na rowery, gdy my będziemy jeździć. Reserch w necie podpowiedział, że mamy jedną pewną opcję – przechowalnię obok dworca w Cagliari, na dworcu autobusowym ARST. Początek i koniec wyprawy wyglądał więc tak samo – lądowanie na lotnisku w Cagliari, przejazd pociągiem do centrum, złożenie rowerów, zostawienie toreb i… to samo tylko w odwrotnej kolejności na końcu. Koszt przechowania to 10 euro za torbę dziennie, wydaliśmy więc 100 euro za całość (pewnie warto rozważyć upchanie 2 w 1 na przyszłość!)Po pozbyciu się opakowań na rowery byliśmy swobodni niczym ptaki. A raczej pelikany z pełnym ładunkiem w sakwach.

I tu konieczna jest pewna dygresja. Najpierw jednak zobaczcie naszą trasę, która zakładała, że przez Sardynię przejedziemy w 4 dni.

Dream team

Pomysłem przejazdu przez Sardynię podzieliliśmy się ze znajomymi. Tak się składa, że pasował do planów Adama (instagram.com/adamkolarski i Weroniki (instagram.com/weronika.szalas), z którymi jeździliśmy na Teneryfie w lutym! Decyzja więc była prosta, modyfikujemy trasę tak, by można było popedałować razem. Tymczasem my wylądowaliśmy w Cagliari, a oni przypłynęli promem z Korsyki, już na rowerach i czekali na nas Olbii, czyli na końcu naszej planowanej trasy. Wystarczyło się zmienić jej kierunek, by wystartować razem.

I tu znów pomocny okazał się pociąg, którego główna linia łączy Cagliari i Olbię. To główna linia, która łączy największe miasta, ale przebiega tylko na zachodzie wyspy. Poza tym istnieją linie regionalne, dobiegające do trasy głównej. Nie wszędzie da się dojechać pociągiem, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że cała trasa Cagliari – Olbia zajmuje 4 godziny i kosztuje mniej więcej 100 zł na osobo/rower, uświadamia, że kolej całkiem nieźle nadaje się do poruszania się po wyspie. Może też służyć za awaryjny – czytaj padł rower – środek transportu do większego miasta, gdzie jest szansa na trafienie na sklep rowerowy.

Przy okazji podpowiedź – prom z Włoch na Sardynię jest drogi, to koszt przynajmniej 2000 zł w dwie strony (auto + cztery osoby). Jednocześnie z rowerem można przypłynąć często za tylko kilkanaście euro i to nie tylko z Włoch ale np. Francji. Odpowiednio wcześniej planując można więc zaoszczędzić sporo pieniędzy.

Tak czy siak – finalnie zamiast z Caligari wystartowaliśmy z Olbii. Zamiast rano, na miejscu byliśmy koło 12, więc odpowiednio późno zaczęliśmy pierwszy dzień ekspedycji. W sumie zaczęliśmy od wizyty w Lidlu, zanim wskoczyliśmy na właściwego tracka.

Trans Sardynia ale…

Jeśli przeczytacie wpis Tristana a przy okazji nasz pomoże wam to uniknąć jednego podstawowego błędu – nie znajdziecie się gdzieś sfrustrowani w środku gór bez jedzenia i picia. Powód jest jeden, za to podstawowy – oryginalna trasa powstała w 2009 roku staraniem Giorgio Pupillo, który postarał się o przejechanie wyspy na MTB. Można bez problemu znaleźć ślad GPX, trasa widnieje też na niektórych mapach., np. mapy.cz, ale to w zasadzie koniec.

Infrastruktura, która mogłaby powstać wokół szlaku, nie istnieje. A środek wyspy to góry, bardzo rzadko miejscowości, a nawet źródła pitnej wody. Łatwo się też przekonać, że trasa nie jest utrzymywana, tereny prywatne, płoty, zarośnięte fragmenty itd. to oczywistość. Brzmi jak prawdziwa przygoda, tyle, że nie do końca można mieć na nią ochotę jeśli jedzie się gravelem obładowanym tobołkami.

Sprawdzaliśmy przed wyruszeniem trasę Tristana, potem już jadąc przed kolejnymi fragmentami także na różnych mapach, appkach i za pomocą zdjęć upewnialiśmy się, co może nas czekać. Ekipa Tristana niepokojąco często na zdjęciach pcha rowery a nie na nich jedzie. Poza tym robili z 30 kilometrów dziennie… Trudność trasy też miała na to pewien wpływ, ale poza tym zwyczajnie im się nie spieszyło. My zaś mieliśmy wyraźnie określone granice czasowe. Nasz wariant trasy od razu obcinał „ślepe uliczki”, reszta wychodziła w praniu.

Jedzenie i picie

Sardynia znana jest z plaż, lato niekoniecznie zaś w wysuszonym centrum wyspy zachęca do jazdy rowerem. Październik w tej sytuacji brzmi jak strzał w dziesiątkę i tak było w istocie. Dochodzi jednak mały niuans – poza tzw. sezonem turystycznym wiele miejsc dla turystów jest zwyczajnie nieczynnych. Trasa Trans Sardynia nie jest też wystarczającym powodem, by ktoś się przejął losem zabłąkanego kolarza.

Od razu więc najlepiej, zgodnie z powiedzeniem „lepiej zapobiegać niż leczyć” przewidzieć na kolejny dzień gdzie zrobi się zakupy i uzupełni bidony. Pamiętając też o tym, że sklepy są zamknięte w środku dnia (siesta), a pizzerie otwiera się koło 20. Brzmi jak wyzwanie? Tak dokładnie było, bo każdego dnia najpierw zastanawialiśmy się gdzie zjemy i coś wypijemy, odpowiednio dostosowując tempo. A potem lecieliśmy z językiem na brodzie by zdążyć przed 13, by coś kupić na obiad w markecie. Błogosławieństwem zawsze i pierwszem celem dnia były… włoskie kawiarnie, które motywowały nas do pedałowania.

Plan a rzeczywistość

Wszystkie te wymienione czynniki na raz sprawiły, że już pierwszego dnia nie wykonaliśmy planu. Samo przesunięcie startu o kilka godzin sprawiło, że zamiast 100 km pokonaliśmy 50. Na szczęście od początku nie mieliśmy założenia, że coś musimy zrobić. Wakajki to wakajki a nie wyścig! Wnętrze wyspy jest tak bezludne, że godzinami można odpoczywać od ludzi i po prostu zmierzać przed siebie. W typowo włoski sposób wszystko dzieje się wolniej… jeszcze wolniej… Błyskawicznie się do tego dopasowaliśmy, nie mieliśmy zresztą innego wyjścia!

Kury, kaczki, drób!

Wiadomo, że każde zdjęcie z instagrama na którym jest jakieś zwierzątko to 100 procent do fejmu. Sardynia to pod tym względem kraina idealna. To nie tylko czysta przyroda, często brak ludzi i „natura jak ją Pan Bóg stworzył”, ale też zwierzęta, które spotyka się bez przerwy. Konie, owce, kozy, osły, psy – co szczekają, ale żaden nas nie zjadł – krowy z wielkimi oczami i świnie. Tak musiał wyglądać świat na początku, zanim zwierzęta zaczęły się nas bać. Zwierzaki przebywają najczęściej na ogrodzonych pastwiskach, trudno więc się poczuć zagrożnym przez większe okazy.

Spanie

W ciągu przeprawę przez wyspę na kampingu spaliśmy tylko raz, przed powrotem do Cagliari. Powód był prosty – niektórzy w końcu chcieli się dokładnie umyć, a wszyscy podładować powerbanki. Czynny przybytek nazwany Supramonte znaleźliśmy koło Corgosolo, miasta murali i możemy polecić go z czystym sumieniem. To tak naprawdę kamping, restauracja i firma turystyczna, zapewne dlatego była czynna.

Obozowanie na dziko we Włoszech jest zabronione, ale tak naprawdę sprawdzane głównie w miejscowościach turystycznych i nad morzem. Sardynia jest pusta z dala od plaż, z miejscem nie ma problemu. Ba, są i oficjalne miejsca postojowe, często z wodą, miejscem na ognisko, z jednego z nich skorzystaliśmy. Nie oparliśmy się też pokusie spania na pustej plaży!

Finalny wariant i przeboje trasy

Drugiego dnia dotarliśmy do końca… trasy z dnia pierwszego i mieliśmy już jasność, że pozostałe 200 kilometrów może być trudne do zrobienia. Podjęliśmy więc tzw. męską decyzję, że skoncentrujemy się na smaczkach, zamiast za wszelką cenę jechać do końca. I w ten sposób na naszej trasie znalazła się… plaża w Cala Gonone!

A kolejnego dnia Orgosolo, skąd zaatakowaliśmy najwyższą drogę na Sardynii pod szczytem Bruncu Spina. Ponad 1500 metrow nad poziomem morza brzmi dumnie, tym bardziej, że jakiś czas temu w tym miejscu funkcjonował ośrodek narciarski (!), jest nawet odpowiednia infrastruktura. Na nocleg wróciliśmy pod Orgosolo, by następnego dnia z Nuoro już pociągiem wrócić na miejsce startu.

Kropką nad i było zaś samo Cagliari, gdzie znaleźliśmy się w sobotę po południu, akurat na tyle wcześnie, by powłóczyć się trochę po samym mieście, ale też odwiedzić flamingi w Parco Naturale Molentargius Saline i słynną plażę Poetto. Morze oczywiście, nagrzane latem, nadal było ciepłe…

PS Jeśli zdecydujecie się na nasz wariant mamy uwagę dotyczącą lotu, która może okazać się bardzo cenna. Ryanair – ten z Krakowa – lubi latać bardzo wcześnie, co oznacza zjawienie się na lotnisku nad ranem. My pojechaliśmy na miejsce pociągiem wieczorem i przespaliśmy noc w łączniku pomiędzy dworcem kolejowym a lotniskiem, tuż obok parkingu. Okazało się, że drzwi automatyczne są… zamykane na noc i nie mogliśmy się wydostać o 3, kiedy powinniśmy to zrobić. Uratowały nas ręcznie otwierane drzwi na parking i zejście rampą dla samochodów…

Redaktor naczelny Magazynu BIKE.
Dla ETNH dzieli się ogromnym doświadczeniem w branży pisząc o gravelach.

Ciągle w siodle, bez względu na to, czy był to kiedyś rower XC, czy częściej gravel jak obecnie. Nie boi się zmian i nowych wyzwań.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Poprzednia hstoria

Nowości od Knog: Blinder R-150, Blinder Link i nowe Frogi!

Następna historia

Canyon Grizl CF SL 7 – król przygody?

Ostatnie autora

Test NS Bikes Rag+ 3

Aż nie chce się wierzyć, że pierwszą wersję Raga+ od NS Bikes testowałem w 2018 roku!…

Test KTM X-Strada Master

Tradycja tradycją, ale kierunek musi się zgadzać, a w przypadku serii X-Strada KTM jest to sport! Jak…

Test Polygon Tambora G8X

Polygon Tambora to pierwszy karbonowy gravel indonezyjskiej marki, a my mieliśmy przyjemność go sprawdzić. Za sprawą…

0
Would love your thoughts, please comment.x