/

Gravelowa mikroprzygoda absolutna – Jeseníky

5 minut czytania

2 dni, 220km, 5400 metrów pod górę. Dokonaliśmy gravelowej podróży absolutnej. Mikroprzygody totalnej. Wyciskającej z dwóch weekendowych dni więcej, niż można przyjąć w tydzień życia tu na dole. To truizm, że Jeseniki to gravelowa ziemia obiecana. Porzucając nawet te oczywiste miejsca, bo w Jeseiniki jeździmy przecież od wielu lat, można nadal odkrywać setki kilometrów białego szutru trawersującego góry w których teraz lato przegrywa z jesienią. Magia. Całkowity upadek patriotyzmu. Polska to syf, Czechy to raj!

Jeseníky, Czechy. Początek października, sobota. 18:20 – Dlouhé Stráně

Pokonuje ostatnie kilkadziesiąt metrów w pionie po schodach wiodących na koronę górnego zbiornika. Dlouhé Stráně, to trzecia pod względem wielkości elektrownia tego typu na świecie. Góra Żar wygląda przy tej konstrukcji jak niecka z wodą. Można spokojnie kręcić tu sceny nowego 007. Hydrotechnika w górach zawsze mnie kręci. To fascynujące, ale teraz wygląda złowrogo. Wg Garmina o 18:30 jest zachód słońca, ostatni podjazd zajął nam więcej niż zakładaliśmy, ale prę ile sił w nogach, aby zdążyć na ten spektakl. To gravelowa tyrka na granicy gravela – 9 kilometrów i 660 metrów pod górę. Znam tą drogę z czasów życia niebieskimi szlakami z Pradziada. Inne życie. Enduro. Huragan. Białe, spienione grzywy fal załamują się jak na morzu, przelewając się przez koronę zbiornika. Wiatr duje z siłą uniemożliwiającą jazdę na rowerze. Na górze spędzam kilka minut. Czerwone słońce, bezkres nachodzących na siebie pasm górskich na horyzoncie. Białe słomki zatrzymanych wiatraków. Piekło niepozwalające oderwać wzroku. Tomka spotykam kilometr niżej. Boże, jak dobrze, że nie chciał pchać się w tą otchłań. Zamarzłbym. Mamy 14 kilometrów zjazdu, 770 metrów w dół. Niech żyją puchowe kurtki!

W Jeseníky jeździmy często i od zawsze, bo to wspaniałe góry. Kiedyś objeżdżaliśmy okolice Pradziada, zawzięcie walcząc z niebieskimi szlakami. Każdy z nich stromo opadał dostarczając wypieków na twarzach enduro paczki. Dzisiaj, starsi i mniej skłonni do tych głupstw, eksplorujemy szutrowe drogi w poszukiwaniu gravelowego złota. Niezmiennie moim ekspertem od dobrych wycieczek w te góry jest Tomek Jędrzejewski. Tak było też tym razem.

Dzień 1: 118 kilometrów, 3,099 metrów pod górę

Tę podróż zaczniemy we trzech, a skończymy we dwóch. Wszystko zaczyna się w… Głuchołazach. To dobre miejsce na start, jeśli chcesz zacząć jeszcze w Polsce. Szybko wtedy można docenić, jak wielki ciężar estetycznej potworności spada zaraz po przekroczeniu granicy. Pięknie pnąca się w górę, szutrowa droga wyprowadza nas na pod samo Rejviz. To malownicza osada, dzielnica Zlatych Hor, położona około 10 km na północny wschód od Jeseníka, na wysokości 750–899 m n.p.m. Historycznie położona na Śląsku, sama w sobie może być celem wycieczki. Październikowe, krótkie dni rządzą się jednak swoimi prawami.

Pierwszy przystanek – Karlova Studánka. Po 59 kilometrach i 800 metrach wspinaczki, czeskie ciastki, kawa i piwko smakują wybornie. Reflektujemy się, kończąc posiadówę w jednej z uzdrowiskowych knajpek, jakich pełno w tej miejscowości, że jesień serwuje nam tego dnia wspaniałą pogodę. Jest ciepło, bezwietrznie i wygrzewamy się niczym koty na tarasie. Karlova Studánka, to również miejsce, gdzie rozpada się nasza kompania. Bartek o pospolicie brzmiącym nazwisku i zupełnie niepospolitej charyzmie, rusza w drogę powrotną. We dwójkę już, kontynuujemy podróż, rozpoczynając zdecydowanie najciekawszą część pierwszego dnia – gravelowy trawers kotłów i żlebów Pradziada.

Finał pierwszego dnia już znacie. Opisany jest na samym początku. Zanim dotrę na koronę zbiornika elektrowni Dlouhé Stráne, przyjdzie nam mierzyć się z dwucyfrowymi podjazdami po grubym. Premiumy. Końcowy podjazd, to 5 kilometrów i 500 metrów pod góre, aby dotrzeć na wysokość 1330 metrów n.p.m. i odpalić największy spektakl tego dnia. Widok na zachodzące słońce i bezkres gór. No i 14 km zjazdu, który kończymy dobrze po zmroku.

Dzień 2: 105 kilometrów, 2140 metrów pod górę

Czeskie bookingi, to inny świat. Albo trafiasz na dokokoszone hotele z kryształowymi żyrandolami, ukryte pod mało atrakcyjną ofertą na stronie <dowolna_czeska_śmiesznie_brzmiąca_nazwa_hotelu>.cz, lub egzotykę. Tym razem egzotyka. Śpimy w pokoju razem z piłkarskimi gwiazdami. W nocy spogląda na mnie Ronaldo, a śniadanie jemy z Messim. Wszystko, to dzieje się tak w połowie drogi między Koutami nad Desnou i Loučną nad Desnou. Lokal prima sort, nie ma co.

Obieramy kierunek na północ. Omijając od lewej Keprnik i Serak, ciągniemy tę wyborną rundę w okolice granicy CZ/PL. Będzie blisko Śnieżnika, ale cały czas pozostajemy po czeskiej stronie. Od samego rana leci przednia gravelowa tyrka. Pierwsze 40 km, to tysiąc metrów podjazdu. Same szutrowe drogi, boczne asfaltu. Nie napotkamy innych problemów, poza wycinką i pracującymi leśnikami. Nie czynią zniszczeń, blokują tylko drogę. Kamieniem milowym drugiego dnia, do którego przemy co sił, jest Lesní Bar. Legenda tego miejsca działa jak magnes, przyciągając rzesze spragnionych zimnego piwa, kiełbasy i smakołyków turystów. Kontemplujemy przy zimnej Holbie wymyśle systemy chłodzenia flaszek wodą ze strumienia. Mocno umazane w musztardzie pieczone kiełbasy, będą przypominały się na do końca dnia. Ale Lesní Bar, to obowiązkowy punkt programu. Kto nie zna tego miejsca, musi koniecznie nadrobić historię inżyniera Pavlicka i tej samoobsługowej instytucji jaką stworzył.

Eleanor Café & Trail Dr. Wiessnera

Kulminacją wysokości w drugim dniu, będzie niewiele znaczące dla losów tej wycieczki skrzyżowanie, po którym następuje prawie 25 kilometrowy terenowy zjazd do Žulovej. To pierwsza cywilizacja jaką osiągamy od startu o poranku. Poprzedzona niesamowitymi widokami i ciągnącą się do znudzenia serią achów, ochów oraz okrzyków starych chłopów podczas nieskończenie doskonałego gravelowego odcinka. W samej Žulovej jest hipsterska kawiarnia Eleanor Café. Są drogie ciastki, droga kawa i faceci w espadrylach na początku października. Czuć, że zbliżamy się do końca tej przygody. Czeka nas jeszcze jeden, dobrze nastromiony podjazd w mekce kolarstwa mtb – rychlebskich ścieżkach. Kto na to miejsce, doskonale wie, że to nie miejsce dla graveli (nawet takich z oponami 2.0 i kasetami 50t).

Słowa zajebisty i podjazd rzadko się do siebie zbliżają, ale taki właśnie jest Trail Dr. Wiessnera, czyli techniczne sekcje, ciasne zakręty, drewniane kładki i do tego widoki jak w Kanadzie, które powodują, że naprawdę chce się dymać pod górę.

Michał Lalik, 1enduro.pl

Lepiej nie da się opisać podjazdu Trailem Dr. Wiessnera. Powyższy cytat Michała z 1enduro.pl, oddaje w pełni skalę przedsięwzięcia, a na gravelu jest jeszcze… fajniej.

Słońce chyli się już ku zachodowi, kiedy ruszamy w kierunku ostatniego zjazdu. 20km, znowu kawał solidnego szutru startującego z serca Rychlebskich Ścieżek. Finałowa sekcja parkowej jazdy. Zbijamy piątki na rynku w Głuchołazach z poczuciem wspaniale spędzonego weekendu.

W 2021 w Jeseníkach byliśmy wiele razy, ale ten trip zdecydowanie był najbliższy pierwotnej, bikepackingowej formule mikroprzygody. Początek października, słoneczne dni, być może ostatnie przed nadchodzącą zimą. Ta wycieczka jest zdecydowanie warta powtórzenia. Trasa autorstwa Tomka Jędrzejewskiego dostępna jest poniżej jako kolekcja Komoota.


Redaktor naczelny Magazynu ETNH.

Brzmi poważnie! Od 20 lat inspiruje do podróżowania po górach. Inicjator polskiej sceny enduro, obecnie pasjonat graveli, wyścigów ultra i bikepackingu. Stale trzymający rękę na pulsie aktualnych trendów.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Poprzednia hstoria

Fuji Jari 1.1 wilk w owczej skórze

Następna historia

Specialized odpala sprzedaż bezpośrednią online!

Ostatnie autora

0
Would love your thoughts, please comment.x