Coffee Ride Wrocław – bruki i mosty Wenecji Północy

 

Twierdza Wrocław broniła się przez trzy miesiące. 19 stycznia 1945 roku został wydany rozkaz ewakuacji mieszkańców Wrocławia. Do 8 lutego miasto opuściło około 700 tysięcy osób. Dwa dni później wydano zakaz powrotu ewakuowanym do miasta. Raczej nikt z nich nie mówił po polsku, a Twierdza Wrocław nazywała się Festung Breslau. Wrocław był drugim po Berlinie największym miastem przedwojennych Niemiec. Pięć miesięcy wcześniej miasto ogłoszono twierdzą i rozpoczęto budowę umocnień i schronów. Po wojnie, wyludniony i zniszczony, stał się miastem widmem.

 

Coffee Ride Wrocław

 

Każdy, kto kiedykolwiek odwiedził Wrocław, wie, jakim pięknym miastem jest ten położony nad Odrą gród. Odwiedza się w nim Panoramę Racławicką, ZOO, muzea, Narodowe Forum Muzyki lub wpada do jednego z centrów handlowych, które jednak nie istniały w latach, gdy sama odwiedziłam Wrocław po raz pierwszy. Teraz stolica Dolnego Śląska stała się moim tymczasowym domem, bywam tu, może nie zwiedzam za dużo, ale jeżdżę sporo po okolicy. Jestem taka, jak swego czasu każdy w tym mieście – przyjezdna. Trzy pokolenia temu nikt tu nie znał polskiego. Nie trzeba długo szukać, by znaleźć jeszcze kamienice podziurawione kulami karabinów. Jeszcze nie przykryły ich tynki. Taki jest Wrocław, piękny i pokaleczony. Zapraszam was na krótką rundę po mieście, które ma tyle tajemnic, że mogłoby obdarować nimi mały kraj.

 

Kilimandżaro i Morskie Oko

Zaczynamy tam, gdzie całą jesień i zimę kręciliśmy nasze przełajowe rundy w ramach WroCX. Wzgórze Kilimandżaro położone nad Odrą we wschodniej części Wrocławia według urban legend powstało usypane z gruzów po wojnie. Na środku największego pagórka, wkomponowany w otoczenie, panoszy się żelbetowy bunkier. Ponura pamiątka po czasach Twierdzy. Teraz to przyjemne tereny, gdzie spotkać można zarówno spacerowiczów i biegaczy, jak i szalejących na dirtowych rowerach młodziaków. Obok, na kąpielisku Morskie Oko, ścigaliśmy się w śniegu na Immotion Inpeak CX Wrocław – zawodach, w których wpisowe wynosiło zero złotych, a które jednocześnie niczym nie odbiegały od tych z regularnego kalendarza PZKol. Mimo mrozu jest spora grupa, większość na przełajówkach, bo właściwie ten coffee ride ma być naszym pożegnaniem sezonu na szerokie opony. Znamy już mistrzów Polski, za chwilę dowiemy się, że Sanne Cant i Mathieu van der Poel zdobyli tęczę w duńskim Bogense.

 

 

 

Coffee Ride Wrocław

 

Zielone wrocławskie zimy

Wrocław rzadko zaprasza do siebie zimę. Podczas gdy inne miasta na południu znikają pod zaspami i ścinają je silne mrozy, Wrocław ledwo daje się przyprószyć. Śmiejemy się, że pewnie pod miastem położone są tajne fabryki tak uparcie bronione przez Niemców (Wrocław miał rozkaz bronić się do ostatniego żywego człowieka) i dlatego każdy śnieg znika tu w kilka godzin. Na Dolnym Śląsku niemało jest tajemniczych podziemi, skąd pod koniec drugiej wojny światowej w popłochu wywożono pociągi pełne „czegoś”. Nie trzeba być Bogusławem Wołoszańskim, aby lubić takie historie.

 

Wały przeciwpowodziowe

Początkowo jedziemy wałem wzdłuż Starej Odry. Wrocław inwestuje ogromne fundusze w odbudowę i rekonstrukcję sieci wałów przeciwpowodziowych. Dla rowerzystów oznacza to dziesiątki kilometrów (a gdy dodamy wały ciągnące się poza Wrocław, pewnie uzbiera się gruba setka) prostych szutrowych dróg, gdzie samochody spotyka się jedynie na skrzyżowaniach z drogami. Zimą wystarczy lampka, by nawet w ciemnościach, po pracy, zrobić szybką, bezpieczną rundę. Jedyną wadą tych tras jest ekspozycja na wiatr… Jedzie się wzniesieniem, powyżej przyległych terenów i jeśli ma się pecha, będzie wiało akurat w twarz.

 

Poranek nad Odrą zawsze jest wspaniały. Teraz nabrzeże jest puste, po drugiej stronie rzeki przesuwają się budynki, stare spichlerze i nowe dzieła deweloperów; latem wygląda tu inaczej. Kiedy robi się cieplej nabrzeże roi się od ludzi, pełno tu plenerowych barów, plaż z leżakami, a w soboty nad Odrą unosi się zapach grilla. Cała zima jest dla mnie oczekiwaniem na otwarcie mojego ulubionego baru, gdzie przy kawie czy piwie można zapaść się w leżaku z książką i uciec do domu dopiero, gdy znad wody przyleci chłód wraz z komarami.

 

 

 

Dokąd na szosę

Szosówką po wałach jedzie się nie tyle ciężko, co szkoda na nie opon. Szosowcy uciekają z Wrocławia na północ w stronę Trzebnicy, by tam pobujać się po Wzgórzach Trzebnickich, zwanych Kocimi Górami (to jedyne w okolicy wzniesienia, gdyż sam Wrocław jest płaski jak naleśnik). Mieszkający od południa jadą w stronę Kątów Wrocławskich aż do Sobótki, podnóża Ślęży, która nawet przy umiarkowanej przejrzystości powietrza widoczna jest z miasta. Ślęża jest ulubionym miejscem wypadów wrocławian na MTB.

 

Mosty

Jadąc wałem wzdłuż Starej Odry, mijamy kolejne mosty: Warszawski, Trzebnicki, Osobowicki. W końcu sami przejedziemy się mostem, obszernym „ślimakiem”, którym prowadzi szeroka ścieżka rowerowa. Wjeżdżamy na Most Milenijny. Oddzieleni od ruchliwej drogi barierką przekraczamy Starą Odrę i wpadamy w miasto. Jadąc wciąż asfaltową ścieżką, mijamy kolejne dzielnice. Trafia się też pierwsza (i ostatnia na szczęście) kicha. Dzielnice, którymi jedziemy, są nowe, stary Wrocław zostawiamy sobie na koniec. Nowe osiedla, nowe ulice. Na najdalszym krańcu naszej pętli czeka ciekawostka, którą sami jesteśmy żądni zobaczyć – osiedle Nowe Żerniki, zwane też WUWA 2.

 

 

 

 

Stadion i most

Tymczasem mijamy Stadion Miejski we Wrocławiu, wybudowany w czasie stadionowego boomu przed Euro 2012. Architektonicznie przyjemny dla oka, zwłaszcza w promieniach niskiego słońca, które odbija się od jego ażurowych ścian jak od gigantycznej blaszanej puszki po paprykarzu. Podróżujący przez Wrocław drogą A8 znają widok, na którym stadion pojawia się wraz ze spektakularnym białym, wiszącym Mostem Rędzińskim. Most jest tak piękny, że za każdym razem gdy nim przejeżdżamy, żałujemy, że nie prowadzi tamtędy ścieżka rowerowa. Pewnie stałby się wtedy ulubionym tłem naszych sesji fotograficznych.

 

WUWA

Na „starej” Wuwie zakończymy naszą rundę. Teraz podążamy ku jej współczesnej interpretacji – osiedlu Nowe Żerniki. WUWA to skrót od Werkbundausstellung Wohnung und Werkraum. Wystawa Mieszkanie i Miejsce Pracy zorganizowana we Wrocławiu w 1929 roku przez śląski oddział Deutsche Werkbund (niemiecki odpowiednik izby architektów i inżynierów budownictwa) miała pokazywać nowatorskie podejście do budownictwa miejskiego, ukierunkowanego na wygodę, funkcjonalność, ale też użycie nowoczesnych technik i materiałów budowlanych. Przy okazji wystawy w okolicy Hali Stulecia zbudowano 32 różnego typu budynki mieszkalne, socjalne i biurowe, a także gospodarstwo rolne. Wystawa była dziełem regionalnych projektantów i obecnie trwają prace nad rewitalizacją tego modelowego osiedla.

 

 

 

Nowa WUWA

Nowe Żerniki wyrzucone są daleko poza centrum miasta. Zaraz za osiedlem zaczynają się łąki i pola, po których hasają sarny i zające. Nad tym osiedlem również pochylała swe głowy śmietanka wrocławskiego środowiska architektów. Osiedle ma sprzyjać budowaniu więzi społecznych jego mieszkańców, nie zobaczycie tu ogrodzeń, znanych z innych, zamkniętych osiedli, dużo jest za to wspólnych przestrzeni, placów, ławek i przydomowych rekreacyjnych ogródków. Kręcimy się chwilę po okolicy i podoba nam się. Rzeczywiście, wszędzie możemy przejechać rowerem, nikt nas nie goni, domy są jasne, czasem pojawia się drewno, zabudowa nie przytłacza. „Do centrum łatwo dojechać tramwajem” – dodaje ktoś z mieszkańców.

 

Lotnisko

Wyjeżdżamy z Nowych Żernik prosto w oszronione pola i kierujemy się w stronę lotniska. Tutaj dopada nas mróz, który wraz z wiatrem wyskoczył na otwartej przestrzeni. Jedziemy raźno wąską asfaltową drogą, czasem wyprzedza nas pojedynczy samochód. Mijamy uroczą, odnowioną stację kolejową Wrocław Żerniki i skręcamy w prawo, w ulicę wiodącą do nieistniejącej jeszcze na mapach obwodnicy Leśnicy. Stąd równą jak stół szeroką ścieżką rowerową dojeżdżamy aż do lotniska. Od lotniska rozpoczynamy powrót i nasza droga w stronę centrum w dużej części wiedzie wygodną rowerową ścieżką. Tutaj spotykamy kilkoro biegaczy, ale innych amatorów przejażdżek rowerowych jakoś nie bardzo. Jest wcześnie i przede wszystkim zimno, to nie jest rowerowa pogoda.

 

 

 

 

Targowisko

Do centrum docieramy w zaskakującym jak na niedzielę ruchu. Brukowana ulica Robotnicza pełna jest samochodów i pieszych przechodzących z jednej strony ulicy na drugą. Działa targowisko! Jest niehandlowa niedziela, zamknięte są centra handlowe, ale mimo to we Wrocławiu handel kwitnie. W oczekiwaniu na zielone światło Pod Dworcem Świebodzkim (który dawno nie jest już dworcem w znaczeniu kolejowym, teraz mieści się tu makieta kolejowa Kolejkowo i kilka innych „atrakcji”, w tym targowisko) możemy obserwować asortyment oferowany przez ulicznych handlarzy. Od starych zabawek po naczynia i instrumenty. Istne mydło i powidło, taki relikt przeszłości zachowany jak w skansenie. Trudno już spotkać takie targowiska w innych miastach, a tutaj wciąż istnieją.

 

Bike Cafe

Kładką Radiowej Trójki (właśnie tak!) pokonujemy kolejną wodę i coraz bardziej zbliżamy się do Starego Miasta. Na kawę umówiliśmy się w Bike Cafe na ulicy świętego Antoniego w Dzielnicy Czterech Świątyń. Tutaj już trzeba znać miejsca, z ulicy można trafić jedynie przez przypadek lub gdy lubi się zaglądać w bramy. Stare centrum jest ogromne i gdyby codziennie robić po nim wycieczkę, nie udałoby się odkryć wszystkich jego zakamarków w ciągu roku. Wysoką otwartą bramą wjeżdżamy na plac przy Synagodze pod Białym Bocianem i docieramy do naszej kawiarni. Tuż obok w drugim pasażu o dźwięcznej nazwie Pokoyhof mieści się Charlotte, francuska piekarnia znana również z Placu Zbawiciela w Warszawie. Pasaż Pokoyhof jest jak żywcem wyjęty z Berlina i przypomina tamtejsze Hackesche Höfe, podwórka o ścianach z glazurowanego klinkieru, kiedyś stanowiące samowystarczalną dzielnicę mieszkalną, teraz pełne modnych knajpek i sklepików. W Bike Cafe rowery zostawiamy na zewnątrz (latem działa tu duży ogródek, są też stojaki na rowery) i wpadamy do środka. Ciastka i kawa są super, ale warto tu spróbować quiche’a (kisza), który ma świetny spód i równie dobrą górę.

 

Wyspy

Z Bike Cafe wracamy nad wodę, mijamy Narodowe Forum Muzyki z ogromnym placem, pod którym mieści się parking podziemny, a na którym jak dziwne rzeźby stoją bez ładu porozrzucane elektryczne hulajnogi, które można w mieście wypożyczyć. Mijamy ceglany budynek Sądu Okręgowego i Komendę Policji (Dawne Prezydium Policji), budynek, w którym w powieściach Marka Krajewskiego pracuje śledczy Eberhard Mock. Nie zbliżamy się do Rynku, tam lepiej wybrać się pieszo. Okrążamy Stare Miasto, mijamy budynek Panoramy Racławickiej i czerwonym żeliwnym mostem wjeżdżamy na Wyspę Piasek. Most jest niezbyt szeroki, brukowany i jeździ po nim tramwaj. Trzeba na nim potrójnie uważać, również na pieszych. Cały Wrocław poszatkowany jest torami tramwajowymi. Podstawowa umiejętność? Nie wywinąć orła na torach i nie wpaść pod tramwaj. Stamtąd robimy rekonesans Wyspy Młyńskiej, na której remontują Stary Młyn, i znów pokonujemy kolejny most. To jeszcze nie koniec mostów, ale właśnie teraz przyszedł czas na ten najbardziej znany – obwieszony kłódkami Most Tumski, prowadzący na Ostrów Tumski. Tam już nie unikniemy turystów, nawet w tak mroźne południe. Przedzieramy się wśród tłumów ludzi aż do Archikatedry. Dalej jest już spokojniej, a my wracamy nad Odrę. Mijamy Bibliotekę Uniwersytecką (gdzie robimy czasem zdjęcia naszym rowerom) i kolejne Instytuty. Z prawej strony zostawiamy historyczny Most Grunwaldzki (przed wojną Kaiserbrücke, czyli most cesarski) i Politechnikę Wrocławską z kolejką linową obsługującą studentów i przenoszącą ich na drugą stronę Odry. Jadąc ścieżką wzdłuż nabrzeża (tu asfalt jest koszmarny i porządnie was tam wytrzęsie), docieramy w końcu do Mostu Zwierzynieckiego przy Wrocławskim ZOO. Tym mostem przejeżdżamy na Wielką Wyspę, gdzie już w nieco spokojniejszych okolicznościach odwiedzimy Halę Stulecia i „starą” Wuwę.

 

 

 

 

Hala Stulecia

W czasach komunizmu zwana Halą Ludową, Hala Stulecia w 2006 roku została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. To monumentalna żelbetowa rotunda wybudowana na początku XX wieku jak Jahrhunderthalle. W 1913 mieściła Wystawę Stulecia obrazującą epokę i życie codzienne w okresie wojen napoleońskich. Kilkanaście lat później to właśnie na terenach przyległych do terenów wystawowych i obecnego Parku Szczytnickiego stanie WUWA, miejsce, gdzie kończy się nasz „coffee ride”.

 

Stadion Olimpijski

Kręcimy się chwilę po Wuwie. Tylko wnikliwe oko architekta dostrzeże niezwykłość tego miejsca. Dla przeciętnego przechodnia to tylko kilka budynków, żadnej finezji, sztukaterii, niezwykłości, ot „kanciaste budynki, może z lat sześćdziesiątych”… W oczy rzuca się jedynie przedszkole, które jest repliką spalonego oryginału – drewniane, parterowe, idealnie symetryczne, z bulajowymi oknami. Tam robimy sobie grupowe foto. W czasie naszego wypadu jeszcze nieczynna, a obecnie już działająca w budynku przy przystanku tramwajowym mieści się malutka kawiarenka WUWA, gdzie również znajduje się centrum informacji o tym miejscu. Powracamy na miejsce zbiórki przez stary Park Szczytnicki i willową dzielnicę Zalesie, pozostawiając z boku kolejną ogromną atrakcję Wrocławia, będącą pamiątką po przedwojennej świetności miasta, Stadion Olimpijski. W 1930 roku rozegrano tu III Igrzyska Niemieckie, mające przygotować reprezentację Niemiec do Igrzysk w Los Angeles.

 

Mała część

Nasza licząca 40 kilometrów trasa może nie była do końca przypadkowa, ale też daleko jej do esencjonalnej. Odwiedziliśmy kilka atrakcji i wartych „odhaczenia” miejscówek, co jednak nie daje obrazu całego miasta. Na zwiedzenie Wrocławia potrzeba chyba całego życia, a gdy pomyśli się o wszystkich historiach i tajemnicach, które kryje to miasto, może lepiej po prostu napić się piwa nad Odrą.

 

 

 

 

 

Informacje o autorze

Autor tekstu: Anna Tkocz

Zdjęcia: Anna Tkocz

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Podobne artykuły

Instagram bike

Reklama

Wideo

Popularne

Translate »